Pracuję w rolnictwie od... zawsze
Jestem rolnikiem, ponieważ... lubię to co robię
Największe wyzwanie dla rolnika to... maksymalna modernizacja gospodarstwa
Jako rolnik jestem dumny z... swojego stada krów
Czym się pan zajmuje?
Jestem rolnikiem z Zamościa (w gminie Pyzdry). Razem z rodziną zajmujemy się hodowlą zwierząt. Specjalizacja naszego gospodarstwa to chów krów i produkcja mleka. Posiadamy ok. 40 ha ziemi rolnej, którą uprawiamy na potrzeby hodowli ponad 100 sztuk bydła, drugie 40 ha dzierżawimy.
Wspomina Pan o rodzinie. Kto pomaga Panu w prowadzeniu gospodarstwa?
Mam żonę i trójkę dzieci – wszyscy są zaangażowani w działalność naszego gospodarstwa. Moja żona pracuje zawodowo, dodatkowo zajmuje się domem i sprawami formalnymi w gospodarstwie, m.in. rachunkami, fakturami – jest tego sporo. Mamy taki niepisany podział obowiązków. Pomagają również dzieci – wtedy, kiedy pozwala im na to czas, bo wciąż się uczą. Moi rodzice także pracują w gospodarstwie, pomagają jak mogą. Mamy też jednego pracownika do pomocy. Wszyscy tu doskonale wiemy, że kiedy zdarza się nawał pracy – każda para rąk się przyda.
Skąd pomysł na produkcję mleka. Czy nie myślał Pan o innym profilu działalności?
Rolnictwo jest zakorzenione w naszej rodzinie. W tym gospodarstwie krowy były od zawsze. Do 2010 r. hodowaliśmy też świnie, ale w 2005 r. wybudowaliśmy nową oborę i konieczne było ukierunkowanie się i zawężenie działalności. Najprościej mówiąc: krowy wyparły świnie. Poza tym same gleby i łąki, które posiadamy, praktycznie nie pozwalają na nic innego niż hodowla bydła. Mogę żartować, że jesteśmy tu skazani na bydło.
Jak wygląda praca na Pana gospodarstwie?
Mamy 57 krów, a razem z młodymi 115. Proszę mi wierzyć, że jest co robić. W oborze ważny jest reżim godzinowy. Krowy są przyzwyczajone do dojenia w określonych godzinach. Nie można zaburzać ich trybu dnia. Dlatego pracę zaczynamy o 5:00 rano. Do godz. 8:00 dwie osoby doją krowy, a trzecia zajmuje się usuwaniem obornika i mieszaniem paszy. I na tym się nie kończy. W ciągu dnia zawsze jest coś do zrobienia w gospodarstwie. Wieczorne dojenie trwa mniej więcej od 16:30 do 19:00. Zaczynamy od obory i kończymy dzień na oborze. Kiedy nadchodzi sezon prac polowych, czas wypełnia nam jeszcze praca w polu, a więc niekiedy po wieczornym udoju i zajęciu się krowami, wsiadamy na traktory i jedziemy w pole. Najczęściej wracamy do domu koło 22:00.
Wakacje wchodzą w grę? Czy nie ma na to czasu?
Jesteśmy w dobrej sytuacji, możemy pojechać na wakacje. Zanim pojawiła się pandemia, przeważnie jeździliśmy na urlop po skończonej pracy na łąkach, kiedy mieliśmy już zrobione sianokiszonki, a przed żniwami, czyli przed nawałem pracy. Rodzice wtedy zastępowali nas w gospodarstwie. Teraz koronawirus wszystko pokrzyżował.
To Pana rodzinna wieś, wie Pan doskonale czy teren wokół Pyzdr to obszar rolniczy? Czym się tutaj zajmują mieszkańcy?
To tereny rolnicze, nie ma tu żadnego przemysłu. To trochę sypialnia Wrześni i Poznania. Tam ludzie dojeżdżają do pracy. A na wsiach – w dorzeczu Prosny i Warty pozostało nam rolnictwo. W okolicy nie ma już dużych gospodarstw. Ci którzy nie zwiększyli hodowli i nie znaleźli następcy, który przejąłby gospodarstwo – nie mieli wyjścia, musieli się wycofać. Modernizacja w rolnictwie jest kluczowa. Kto się nie rozwija, ten się cofa.
Jak wygląda sytuacja ekonomiczna hodowców krów mlecznych w Polsce?
Prawda jest taka, że ile gospodarstw, tyle problemów. Póki co korzystamy z oszczędności z 2021 roku. Obecna cena mleka, choć przekroczyła 2 zł to nie jest super cena. W ubiegłym roku za tysiąc litrów mleka mogłem kupić przeszło 1,5 tony saletry, a teraz kupię za to niecałe 700 kg. Ceny się całkowicie rozjechały, nasz produkt zdrożał, ale nie dogonił cen środków produkcji, które musimy kupić. A białko też jest drogie. Produkujemy mleko w systemie VLOG non-GMO, co nas obliguje do używania pasz białkowych wolnych od GMO, certyfikowanych – a to dodatkowe koszty. Koszty, które rosną szybciej niż nasze dochody. Sytuacja nie jest tak różowa, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Nie jesteśmy jednak w najgorszej sytuacji. Wystarczy spojrzeć na rolników, hodujących trzodę. Są pod kreską. Cóż…niekontrolowany wzrost cen środków do produkcji stawia nas w trudnej sytuacji przed sezonem 2022. Zobaczymy jakie będą plony, jak sytuacja będzie wyglądać jesienią, czy dopisze pogoda. Żyjemy w globalnej wiosce, susza w Nowej Zelandii, czy upały w Australii mają wpływ nawet na koszty i na produkcję w Polsce.
Jak Pana zdaniem na pracę w gospodarstwie wpłynęła pandemia?
Jakoś przebrnęliśmy przez ten najtrudniejszy okres pandemii. Sama pandemia nie zmieniła charakteru naszej pracy i obowiązków. Ale jak już zdarzyła się kwarantanna, to jednak trochę zburzyło to nasz tryb pracy. W naszym gospodarstwie mleko musi być odebrane co drugi dzień, pasza musi dojechać na czas. Nie da się tego zrobić wirtualnie. Musieliśmy pracować, choć faktycznie kontakt z innymi ludźmi był ograniczony
Wróćmy jeszcze do tematu Pana farmy mlecznej. Jak wydajne jest Pana gospodarstwo?
Prowadzimy średniej wielkości gospodarstwo, jak na polskie warunki. Produkujemy 550 tys. litrów mleka rocznie. Nie używamy pasz modyfikowanych genetycznie. Na 20 tys. gospodarstw, które są pod oceną Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka, wartość mojego stada znajduje się na 192 miejscu. To dobry wynik, a mam nadzieję, że jeszcze urośnie.
Gratuluję. To świetny wynik. Życzę Panu, żeby dalej rozwijał Pan gospodarstwo. A jak już jesteśmy przy temacie rozwoju i przyszłości: nie martwi się Pan o sukcesję? Czy dzieci będą chciały przejąć Pana rolę?
Wiem, że na gospodarstwie zostanie syn. Jest w II klasie technikum rolniczego we Wrześni. Ma smykałkę do rolnictwa i przede wszystkim chęci. Trzeba oddać to młodym, dopóki chcą pracować. Nie chcę go hamować, póki jest pełen zapału. W tej chwili mój syn jest bardzo zaangażowany, jako 17- latek potrafi się zająć całym gospodarstwem. Mogę mu spokojnie powierzyć obowiązki.